Stacja I: Pan Jezus na śmierć skazany
Jakaś niespotykana powaga towarzyszy wyrokowi. On się nie szarpie, nie skarży, nie krzyczy. Rozmawia z Piłatem z wielką godnością – jakiś niesłychany styl w takim momencie… Jakby na coś cierpliwie czekał.Chryste, nieznane światło przebija ciemności, gdy patrzę teraz na Ciebie. Myślę o tylu bolesnych ciemnościach, w których zostałem poniżony, zlekceważony, odsunięty… Myślę o całej mojej szarpaninie, poczuciu klęski, panice… To się ze mną dzieje w takich momentach. Bardziej wierzę wydarzeniom niż Twoim słowom. Przez to brakuje mi cierpliwości, powagi i pewności, że zwyciężymy w Miłości. Pośród ilu sądów, oszczerstw, demonstrowanej mocy pieniądza, lekceważenia, trzeba być skoncentrowanym, by nie rzucić się w wir wydarzeń i nie pozwolić im dać się wciągnąć? Maryja usłyszała w Nazarecie, że urodzi kogoś, kto będzie wielki i nazwą go Synem Najwyższego, dziewięć miesięcy później porodziła w nędzy, uciekała przed nienawiścią Heroda, tułała się po Egipcie. Ileż w tym wszystkim było Jej koncentracji na Słowie Boga, któremu zaufała w takim odrzuceniu!
Stacja II: Pan Jezus bierze krzyż na swoje ramiona
Ten widok jest bardziej osłupiający niż moment zdumnienia, gdy wskrzesił dwunastoletnią dziewczynkę. Tam osłupieli, ponieważ doświadczyli mocy, której nie znali. On bierze krzyż, gdy wyciąga ręce po wszystkie ludzkie ucieczki, by je wziąć na siebie. Co robisz? Dlaczego? Przecież to nie twoja sprawa! Tymczasem On dotyka krzyża, który został porzucony przez ludzi. Oni właśnie mówili: „to nie moja sprawa”! Chryste, gdy patrzę teraz na Ciebie. Twoja postawa jest przejrzysta, wyraźna, jasna. Bierzesz krzyż, który powstał z krzyży porzuconych przez wielu w imię świętego spokoju. Bierzesz odpowiedzialność za to, co ważne. Myślę o tylu chwilach, które są ogromną pokusą, by pomyśleć: „to nie moja sprawa”, by w imię świętego spokoju nie przyznawać się do szacunku dla życia, do korzystania z sakramentów, do postu od mięsa w piątek… Promieniem światła są ludzie, którzy kochają Cię przez przejrzystość, wyrazistość postawy, a jednocześnie przez odpowiedzialność za życie, przez dźwiganie krzyża starania się o prawdę i dobro we wszystkim. Jak bardzo zdumiewa wierność wartościom tam, gdzie wszyscy traktują je z przymrużeniem oka! Jak zdumiewa odwaga tam, gdzie inni milczą wmieszani w tłum!
Stacja III: Pierwszy upadek pod krzyżem
Nagle został okradziony ze wszystkiego, co miał. Zawsze hojnie rozdawał, dzielił się wszystkim. Teraz stoi na uboczu. Nie ma nic. Teraz trzęsie się z zimna i bólu. Ludzie odchodzą. Okradziono go także z dobrego imienia. Plotki, oszczerstwa i drwiny przywaliły Go do ziemi. Co musi czuć, gdy wie, że już nie ma niczego, co mógłby dać? Ciemności się potęgują, kiedy ludzie myślą: „On nie ma żadnej oferty, przegrał”. Ciemności się potęgują, gdy ludzie mówią: „całe zło na świecie przez Niego, gdzie ta Jego wszechmoc pośród tylu cierpień świata?” Jest ciemno. Odchodzą. Oskarżają. Są zawiedzeni, rozczarowani. Tak łatwo odejść od kogoś, kto – zdaje się – zawiódł. Ciemność odchodzenia. Od Niego. Od Kościoła. W poszukiwaniu nowych, atrakcyjniejszych ofert…
Chryste, patrzę teraz na Ciebie. Leżysz pod krzyżem ludzkich odejść, pretensji, zarzucania Ci braku dobroci. Jak to boli! Wyglądasz jak pokonany. Łzy z Twoich oczu płyną na ziemię w osamotnieniu. W każdej z tych łez ukryte jest drżące wyznanie: „Jeszcze dla was tylko życie mi zostało, moje niemogące się już podobać oszpecone Ciało i moja Krew znacząca ślady, którędy idę. Bierzcie i jedzcie, bierzcie i pijcie… Weźcie moje życie”. Taka jest Miłość.
Stacja IV: Pan Jezus spotyka swoją Matkę
Zdeptany, udręczony, zdruzgotany. O kim mowa? O naszym Mistrzu i Panu! Któż uwierzy? Jaka jest nasza oferta dla świata, który biegnie ku karierze? Ten schłostany ledwo żyjący bohater drogi hańby? Ten tak często wzgardzony na naszych uczelniach, na naszych imprezach, na naszych ulicach? Nie wstyd w tych czasach jeszcze proponować komuś Pana Jezusa?
Chryste, patrzę teraz na Twoje spotkanie z Maryją. Łamie się mój głos, zaczynam drżeć, bo chcę wypowiedzieć słowo, które w tej scenerii wyciska moje łzy: przyjaźń! Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli? Usłyszeliśmy o przegranym Skazańcu, który stoi i patrzy w oczy prawdziwej osoby. W tej scenie jest wszystko, co chciałeś przynieść na ziemię – ogień, o którym powiedziałeś, że pragniesz, aby już zapłonął. Nie przyniosłeś pieniędzy na ziemię, nie obiecałeś uczniom kariery, zdrowia, szczęścia, pomyślności… Przyniosłeś najdroższy skarb – przyjaźń. W ciszy tej sceny słychać wszystko, co kochasz: Jezu, mój synu… Mario, matko kochana… Oczy pełne cierpienia odpoczywają zapatrzone w oczy, czyste oczy. Przyjaźń. Synu, nie zostawię Cię… Mario, matko, kocham Cię… Potęga przyjaźni! Nic jej nie złamie, nawet zdruzgotanie. Przyjaźń – gwiazda tego świata, cały skarbiec Skazańca, perła Kościoła.
Stacja V: Szymon z Cyreny pomaga Jezusowi dźwigać krzyż
Lęk paraliżuje. Lęk przed ludźmi – „co sobie pomyślą, jak mnie oceniają, co o mnie mówią”. Lęk przed wymaganiami i ciężarami – że wszystko jest takie ciężkie, że można sobie nie poradzić. Lęk przed cierpieniem, które odbiera piękno życia i radość. Pewnym symbolem lęku stała się scena z Szymonem, który nie chciał wziąć krzyża, dlatego został przymuszony.
Chryste, przyjmujesz pomoc Szymona. Im dłużej Szymon szedł z Tobą, tym bardziej musiało go przenikać światło, które pokonało jego lęk i uzdrowiło serce. Czyż wiele ludzkich lęków nie bierze się z braku przyjęcia człowieka? Lęk przed odrzuceniem jest silny. Szymon mógł bardzo bać się odrzucenia ze strony innych. Tymczasem przez Ciebie został przyjęty z miłością. Rozpoznał, że jest Ci potrzebny, że jest dla Ciebie ważny. Jak bardzo musiał być wzruszony? Stoję przy tej stacji z całą świadomością tego, jak wielu ludzi czuje się niechcianych a przez to żyje w ciągłym lęku. Jestem zdumiony, mój Panie, widząc, jak cierpisz i potrafisz przyjąć człowieka. Taki jesteś Panie. Taka jest miłość, zawsze świeża, młoda…
Stacja VI: Weronika ociera twarz Jezusowi
Był czerwiec 1205 roku, kiedy św. Franciszek z Asyżu po raz pierwszy podszedł do trędowatego człowieka i go pocałował. Przed takimi ludźmi zakrywano twarz.
Chryste, patrzę, jak Twoją twarz pokrytą trądem wzgardy, pełną krwi i ulicznego brudu dotyka z miłością Weronika. Ile miała siły by przebić się przez kordon tych, którzy myśleli inaczej i bili? Ile sił miał św. Franciszek z Asyżu, by przebić się przez kordon tych, którzy odrzucali takich ludzi? Ile sił mają ci, którzy z szacunkiem mówią dzisiaj o poniewieranych, słabych? Czy ta siła nie jest najprawdziwszą siłą? O, Chryste ze sponiewieraną twarzą, daj mi iść za Weroniką – nawet przez odgradzające mury, które zbudowali ludzie – iść do słabszych, bezbronnych. Daj mi siłę, aby z miłością patrzeć na staruszków i niedołężnych, tak jak Ty patrzyłeś na chorych, zauważać ubogich, strapionych, potrzebujących dobrego słowa, poniżonych trądem oszczerstwa. Pozwól patrzeć tak, jak patrzyła Weronika. Pozwól ucałować tak, jak całował Franciszek.
Stacja VII: Drugi upadek pod krzyżem
Nietrudno zobaczyć skazańca w kimś, kto jest chłostany przez upadki i nieudane próby zwyciężenia słabości. Brak wiary każe nam mówić, że ktoś jest skazany na swój nałóg, kompleks, na swoją niemoc, depresję. Można w ten sposób postrzegać także samego siebie: „ja już jestem skazany na swoje problemy, moje życie jest bezwartościowe”. Ból się potęguje, gdy w takich sytuacjach głowę wypełnia myśl, że jest się przez Boga odrzuconym, chłostanym i zdeptanym.
Chryste, patrzę na twoją samotność pod krzyżem, kiedy upadłeś kolejny raz. Jesteś mi tak bliski teraz, kiedy niejako najbardziej jesteś przy mnie, wycieńczony ciężarem krzyża. Jakbyś przez to wszystko chciał powiedzieć: „Dziecko moje, to musisz wiedzieć, że będą takie chwile w życiu, trudne i wycieńczające, będą takie pokusy, które będą zdawać się huraganem, będą katusze myśli, a nawet doświadczenie takiego ognia, jakbyś był zdeptany przez Boga. To się musi stać”. Powiedziałeś, Jezu, świętej Faustynie, by w takich momentach całkowicie zdała się na Ciebie. Teraz Ty, zdeptany Jezu, jesteś tak blisko naszych oczu i ufnie oczekujesz na wybawienie, próbując wstać, by iść dalej. Bonum est praestolari cum silentio salutare Dei. Dobrem jest oczekiwać w ciszy ratunku Boga.
Stacja VIII: Jezus spotyka płaczące niewiasty
Serce bywa spieczone przez to, że po policzkach dawno nie płynęły łzy. Bogacz musiał długo nie płakać, skoro pozwolił, by Łazarz leżał u bram Jego pałacu z lizanymi przez psy wrzodami. Narastający problem mobbingu, zastraszania, przymuszania, nieliczenia się z klauzulą sumienia powoduje coraz to nowsze rany.
O, Chryste, patrzę jak zatrzymujesz się przy kobietach, które płaczą, gdy widzą Twoje rany. Płaczą. Łzy mają wielką siłę nawilżenia spieczonego serca. Dzięki łzom serce przestaje być niewrażliwe. Wypowiadasz do kobiet słowa, które powodują, że łzy są jeszcze pełniejsze pokory: „płaczcie nad sobą i dziećmi”. Tam, gdzie człowiek potrafi zapłakać nad sobą, tam kruszy się niewrażliwość, spieczone serce zamienia się w ogród, wyschnięte koryto – w strumień. Zapłakać nad sobą – to święta umiejętność. Zapłakać na myśl, że przeze mnie inni płaczą, to jutrzenka miłości. Chryste, przez łzy najbardziej widać rany Twoje i rany bliźnich, które potrzebują balsamu dobroci. I wtedy w tych ranach widać nasze zdrowie.
Stacja IX: Trzeci upadek pod ciężarem krzyża
On jest tak przywalony, że nie widać Go spod krzyża. Ponadto jest już jak robak. Przywalony naszymi grzechami, które Pan na niego zwalił. Ciemność, gdy nie widzę tego, że każdy mój grzech zadaje mu realny ból, że to nie baśń, że wiara to powaga spotkania w odpowiedzialności. Św. Faustyna otrzymała wizję biczowania. Ledwo to przeżyła. Wtedy Pan otworzył przed nią serce i powiedział, za jakie grzechy są te uderzenia. Jest ciemność myślenia, że grzech to nic takiego. Jest ciemność niemyślenia w kategoriach spotkania z Bogiem. Czy nie uciekalibyśmy przed grzechem, gdybyśmy widzieli biczowanie, gdybyśmy widzieli przywalonego Jezusa, który wygląda jak robak?
Chryste, gdy patrzę jak sam pozwalasz się gnębić i nie otwierasz ust. To jest moment takiego uniżenia, że można po Tobie przechodzić jak po moście, by przejść na drugą stronę, dotąd zamkniętą. Przechodźcie. Chrystus przywalony grzechami stał się mostem. Rozciągnięty na ziemi jest jedyną drogą, po której idzie się do Ojca. Za taką cenę? To przejmujące. Im bardziej go grzech poniży, tym bardziej chce stać się kładką, mostem, drogą… Kiedy zaprosisz mnie, Chryste, bym był podobny do Ciebie, będę już inaczej znosił upokorzenia. Już nie w buncie i krzyku o swoje, ale zgnębiony rozciągnę się z Tobą pod krzyżem, by stać się drogą… Kiedy ja to pojmę?
Stacja X: Jezus z szat obnażony
„Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją” Rzeź baranków i strzyżenie owiec nie ustaje, gdy ludzie są krzywdzeni i wykorzystywani. To prowadzi do różnego rodzaju ogołocenia osoby. Wiele obszarów życia spowija ciemność agresji, która pod różnymi postaciami chce ogołocić człowieka z sacrum, z prawa do życia wg sumienia, z religijności, z prawdy, z patriotyzmu a także z piękna i godności. Najtrudniejsze jest ogałacanie z przynależności do Boga. Coraz bardziej agresywny świat akcentowania doznań niszczy w człowieku wrażliwość. Wartość człowieka jest osłabiana także przez agresję krzyku, łamania sumień, braku merytorycznych rozmów, braku szacunku do osoby, czy sprzeciwiania się naturalnym prawom, które Dekalog uznaje za drogę świętości. Ile łez i poczucia wyobcowania w świecie, który chce ingerować w święte prawa Boga? Ile zniekształceń naszej natury, modyfikacji niszczących harmonię stworzenia, które prowadzą do wynaturzeń i coraz bardziej odczuwalnego braku normalności i radości. Ile bólu spowodowanego interwencją w Bożą logikę miłości?
O, Chryste, patrzę na Ciebie ogołoconego z szat. Jesteś jak baranek na rzeź prowadzony. Jak owca niema wobec strzygących. Nic nie mówisz, a w ten sposób mówisz najwięcej o godności człowieka, o opanowaniu, o cierpliwości. W doświadczeniu zasady oko za oko, ząb za ząb nie stawiasz oporu złemu. Nadstawiasz policzek. To jest światło w umęczonym od agresji świecie. Twoja cisza nie jest poddaniem się, ale świadectwem tchnącym przedziwnym majestatem. Jesteś piękny, Baranku! Jaśnieje godność wyśmianego Syna Człowieczego.
Stacja XI: Jezus do krzyża przybity
Sąd nad Jezusem nieustannie trwa. Różne sądy nieustannie usuwają Jesusa, począwszy od sądów wyrażonych w opiniach lub reakcjach pojedynczych osób, skończywszy na sądach w wymiarze ustawodawczym. W całej tej rzeczywistości najprawdziwszy ból może sprawić Jezusowi nie tyle ilość sądów i jego wyroki, co odpowiedź na pytanie Izajasza: „a kto się przejmuje jego losem?” Jak to boli, gdy wtedy Jego losem nie przejmują się bliscy, gdy swoi nie przyznają się do Niego i dystansują się jego bliscy. To dystansowanie się to nieprzyznawanie się do Jezusa. Tam, gdzie Jezus jest osądzany i usuwany, tam jest pokusa nieprzyznawania się do Niego. Kiedy zazwyczaj czynię znak krzyża przed kościołem, ale wstrzymuje się od tego w towarzystwie innych nieprzychylnych Bogu. Kiedy modlę się przed snem, ale wstrzymuję się podczas wyjazdu na majówkę, by inni źle nie pomyśleli. Kiedy poszczę w piątek, ale w grupie boje się odmówić spożywania mięsa. Kiedy wstydzę się w gronie ludzi powiedzieć: „Szczęść Boże” na widok znajomego kapłana… Przejmująco brzmią słowa z Ewangelii: „Kto się do mnie przyzna przed ludźmi, do tego i ja się przyznam przed moim Ojcem” (Mt 10, 32).
O, Chryste, gdy jesteś przybijany do krzyża. Wiedziałeś, że za moje grzechy będziesz przybijany do krzyża i nawet w takim momencie nie odwracasz głowy. Nie wstydzisz się mnie, choć cierpisz. Przyznajesz się do mnie nawet wtedy, gdy za to jesteś przybijany do krzyża. Przejmujesz się moim losem i nigdy nie jest Ci on obojętny. Uczę się przyjaźni. W sercu pozostaje pytanie: co to znaczy przyznawać się do Ciebie zawsze?
Stacja XII: Jezus umiera na krzyżu
Przez ostatnie sto lat za wiarę w Chrystusa zabitych zostało więcej osób, niż przez poprzednie dziewiętnaście wieków historii Kościoła. Rocznie ginie ponad 150 tysięcy uczniów Jezusa. Ponad 100 milionów chrześcijan żyje w ciągłym niebezpieczeństwie śmierci. Wyznawcy Jezusa są bici, kaleczeni, uprowadzani, wyrzucani na ulice. W różnych częściach świata palone są kościoły, zakazywane nabożeństwa, zabraniane noszenie symboli religijnych. Wierzący w Jezusa są na wielką skalę poniżani, a ich wartości publicznie wyszydzane. Za akty sztuki uznaje się przedstawienia noszące znamiona bluźnierstwa. Wierzący bywają wykluczani w debatach, a ich głos w sprawach ważnych usiłuje się nieraz stłumić. Kasowane są werdykty jury, gdy zwycięzcy konkursu ujawniają swoje wyznanie. Słowa broniące świętości życia i jego godności nie mogą być oficjalnie wypowiedziane nawet na niektórych uniwersytetach. W wielu środowiskach katolicy czują się wyobcowani tylko dlatego, że przyznają się do Boga. To trudna ciemność, która pokrywa ziemię wśród milczenia wielu.
Zostałeś zgładzony także Ty, Chryste. Powiedziałeś: „Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu Mego Imienia”(Mt 10, 22). Teraz sam zostałeś zbity na śmierć. Dziwną drogą z krzyża wydostają się promienie światła. Oto jesteś najbliżej swych dzieci we wszystkim, nawet w odrzuceniu i prześladowaniu. To obecność, która jest pełna Miłości, gdy idzie się razem, ramię w ramię z tymi, którzy cierpią. Twoja Męka, Jezu, to nieustanna droga z prześladowanymi, zastraszanymi, tymi, którym się podkłada nogi. Przez cały czas idziesz przez wieki z tymi, którzy idą. Tak znaczysz drogę krwią i światłem, aż dojdziemy wszyscy do dnia, w którym po udrękach duszy i ciała ujrzymy światło wielkie i nim się nasycimy. Światło, którym jesteś, rozjaśni się jak na górze Tabor.
Stacja XIII: Jezus z krzyża zdjęty
„Spodobało się Panu zmiażdżyć go cierpieniem.”(Iz 53, 10a)
Nie wtedy nastają wielkie ciemności, kiedy Pan miażdży cierpieniem, ale wtedy, gdy odpowiedzią człowieka jest bunt, pretensjonalność, przypisywanie Bogu zła. Nieprzenikniona jest ciemność, która wynika z egoizmu, zbytniej koncentracji na sobie. Wtedy nawet Słowo Boże się przestaje liczyć. Przecież Bóg wyraźnie wpisał w dojrzewanie każdego człowieka czas próby. Próbę ogniową przechodzili wszyscy wielcy przyjaciele Boga: Abraham, Jakub, Izaak, Chananiasz, Azariasz, Miszael, Daniel, Izajasz, Hiob, Estera, Jan Chrzciciel, Józef, Maryja, i tylu innych. Wszystkim im w czasie próby towarzyszyło jakieś głośne wołanie i płacz z powodu doznawanych udręk. Jednak wielkość tych postaci mierzy się umiejętnością pokornego przyjęcia próby jako czasu, w którym przetapia i oczyszcza się złoto. To czas próby najbardziej odsłania wielkość lub małość człowieka… Św. Piotr napisze: „Radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu” ( 1P 1, 6). Oto światło rozjaśnia się, gdy patrzę, jak zdjęty z krzyża spoczywasz w dłoniach Matki. Zmiażdżony cierpieniem, ale z twarzy porysowanej ciętymi ranami można wyczytać słowa, które powiedziałeś w Getsemani: „Ojcze, Twoja wola niech się stanie”(Łk 22, 42b). Całe twoje umęczone ciało jaśnieje słowami, które wypowiedział Hiob: „Pan dał, Pan zabrał. Niech Pan będzie błogosławiony!” (Hi 1, 20b). Całe Twoje ciało jest pełne słów Azariasza, który wrzucony do pieca o siedmiokrotnie rozpalonym ogniu, modlił się: „Błogosławiony jesteś, Panie, Boże” (Dn 3, 26a). Twoje ciało jest ciche jak Ona – ta, która Cię trzyma w dłoniach, śnieżnobiała owieczka, która w mękach pod krzyżem wytrwała w ufności do końca. Oto najczystsze złoto po próbie ogniowej, jaśniejące światłem miłości, pokory i wdzięczności. Pieta! Kontempluję tę scenę z wewnętrznym przejęciem i łzami, wiedząc, ile razy wśród utrapień żyłem tylko tym, że mi jest źle i byłem zbuntowany. Kontempluję tę scenę z przejęciem…
Stacja XIV: Jezus do grobu złożony
Jest noc. Nieprzenikniona. Jak wtedy, kiedy Abraham składał ofiarę, ciemności spowiły ziemię, zapadła cisza, on zmęczony zasnął, czekając na interwencję Boga… Doświadczenie dotykalnego milczenia nieba. Noc pytań bez odpowiedzi. Noc łez przyjaciół. Noc rozstania. Noc samotności. Zimna skała grobowa zamyka zbite ciało Tego, który był prorokiem wielkim w czynie i słowie. Noc Marii Magdaleny tulącej się do kamienia, który zamknął grób. Noc uczniów, którzy mówią: „a myśmy się spodziewali…” Nagle, jakby cały świat się zawalił. Nagle zapadła noc. On umarł i został pogrzebany. Gdzieś w sercu pojawia się jęk: to nie tak miało być… Nie tak… Śmierć wszystko zabrała.
Tej nocy jest ktoś gdzieś cicho obecny. Oczekuje w zupełnej ciszy w domu Jana, który wziął Ją do siebie. Matka! Ona oczekuje. Tak oczekiwała na światło dla swojego syna Monika, matka Augustyna, choć kilkanaście lat było ciemno. Tak w ciemnościach wiary oczekiwała matka Teresa z Kalkuty, pisząc, że jest gotowa całą wieczność tęsknić za Bogiem. Tak ojciec Pio czekał, gdy go spotwarzono i oskarżono o diabelskie powiązania…
Tej nocy Ona, Maryja, oczekuje.
W oczekiwaniu musi być światło, w tęsknotach ukryta jest jakaś niewyrażalna nadzieja. Gdyby tak nie było, to Maria Magdalena nie przyszłaby do grobu, gdy jeszcze było ciemno. Gdyby tak nie było, Piotr i Jan nie biegliby do grobu na jej słowa. Gdyby tak nie było, to Piotr nie uwierzyłby na widok samego płótna w grobie!
Ta noc zawiera w sobie jakąś wewnętrzną siłę nadziei na to, że przecież będzie poranek i wschód słońca. Nad mogiłami życia i świata rozlega się jakieś nieme, lecz słyszalne sercem wołanie tych, co oczekują: „wierzę”. Jego słowa o tym mówią: Ziarno pszenicy musi obumrzeć, by przynieść plon obfity! (J 12, 24)
Jezu Chryste, prosimy, niech dzięki Twojej łasce płonie w nas światło nadziei, która zawieźć nie może, gdyż jesteś nią Ty, nasz Odkupicielu, umęczony na krzyżu. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.
|